Florence Welch o Chateau Marmont

Źródło: Condé Nast Traveller

Data: 27/09/2016

FLORENCE WELCH MÓWI O CHATEAU MARMONT ujawniając dlaczego kocha legendarny hotel w Los Angeles.

 

 

Pamiętam pierwszy raz gdy postanowiłam tu się zatrzymać. Hotel przypominał mi nawiedzony hotel rodem z Disneylandu, a panująca w nim atmosfera przypominała uczucie bycia zagubionym i odnalezionym jednocześnie. Pamiętam gdy pewnej nocy śpiewałam przy pianinie, w zaciemnionym pokoju gościnnym i miałam wrażenie, że wszystkie korytarze w Chateau Marmont prowadzą do pokojów pełnych promiennych i wspaniałych, jednak chaotycznych ludzi, z których wszyscy w jakiś sposób znaleźli się tu, w tym samym miejscu na Sunset Boulevard: w połowie sanktuarium, w połowie psychiatryku.

Kocham te ogromne piękne niebieskie pokoje na ostatnim piętrze z pluszowymi sofami i kominkami, których nigdy nie potrafię nauczyć się obsługiwać. Kiedyś byłam w Chateau w okresie Grammy i wszyscy poszliśmy na jedno z after-party. Wskutek tego wypadu skończyłam leżąc w wannie twarzą do dołu – na szczęście była pusta. Z tej nocy zapamiętałam jeszcze Baza Luhrmanna [reżysera Wielkiego Gatsby’ego] spektakularnie naśladującego Micka Jaggera, jak na mój gust zdecydowanie zbyt blisko krawędzi balkonu. Parę dni później udało nam się przegapić wszystkie after-party Oscarów, a ja skończyłam w swoim pokoju w Chateau przebrana za jednorożca-superbohatera z serialu science fiction z lat siedemdziesiątych. Pewnego razu przydarzyło się też, że robiłam przysiady przed nikim innym jak Joshem Harnettem.

 

 

Ogród to wspaniałe miejsce, by oglądać innych ludzi, można zobaczyć tu producenta, aktorkę, modelkę albo inną przymroczoną gwiazdę pop (mnie). Pewnego razu wpadłam na kolesia, który napisał ‚You’ve Got The Love’. A więc radzę, żeby wybrać się do ogrodu zaraz po zakwaterowaniu się, z jet lagiem i czując się nieco dziwnie; wtedy można poczuć klimat LA. Potem polecam zajrzeć do Musso & Franks’s na Hollywood Boulevard. Sałatki z tuńczyka są tu nieziemskie! W Chateau zazwyczaj piję arancini ze świeżą lemoniadą. Kiedy się aklimatyzujemy, zespół i ja pijemy zazwyczaj dirty Martinis, choć czasem zdarzały się noce, gdy zamawialiśmy zbyt duże butelki wódki o zbyt późnych godzinach. Ach jak bardzo chciałabym podziękować i przeprosić wszystkich pracowników hotelu, którzy się nami zajmowali następnego ranka! Jeśli chodzi o sen, hmm, jeśli była to większa impreza, opuszczam hotel nieco wstrząśnięta, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa.

Z najnowszej książki podróżniczej ‚Chic Stays: Condé Nast Traveller’s Favourite People on Their Favourite Places’.

Komentarze

Zadaj pytanie

Imię

Adres email

Pytanie

Plik