Ceremonials to potężne brzmienia magii. Klimaty obrzędów, tych dotyczących życia i tych, które dotykają duszę. Tych, które sprawiają, że wiruje ona w środku i sprawia, że ma się ochotę uciec i przestać istnieć. Tych, które rozsadzają serce i sprawiają, że rozrasta się w nim coś ciepłego, co daje siłę i energię, pozwala zrobić krok w przód lub po prostu zaakceptować fakt, że stoi się w miejscu. Czasami mieszają zmysły, innym razem pozwalają odczuwać wszystko intensywniej. Pełne magii i westchnień, samotności i demonów. Demonów, które musisz nauczyć się przegnać, gdy zaczynają cię przepełniać. Jest tam melancholia i smutek, skłaniające do refleksji nad własną egzystencją i tym, co można zmienić, by zniknęły. A może czasami lepiej jest po prostu odlecieć, zapomnieć, zniknąć i pozwolić, by minęły same z siebie. Z kolei dawki potężnej energii uderzają z całą swoją mocą gdzieś w okolice serca, oczyszczają, wprawiając w trans, nagle zaczynamy widzieć muzykę lub zdawać sobie sprawę, że gdzieś tam w środku toczy się właśnie bitwa na morzu. Pozytywna moc bijąca z piosenek uświadamia nam, że mimo żalów, które do tego stopnia wtopiły się w nasze ‘ja’, iż nie sposób się od nich uwolnić, jednak możemy sobie z nimi poradzić, każdy na swój sposób. Wszystko zależy od interpretacji epickich tekstów splecionych z anielską muzyką Florence + the Machine. Znajdziemy tam nieodłączną harfę, kościelne dzwony, partie fortepianu, potężną perkusję, gitarę, a wszystko to wzbogacone obrzędowym śpiewem chóru. Delikatny głos Florence, zmieniający się czasem w eksplodujący krzyk, który wbija się w duszę, siejąc spustoszenie. Ceremonials dotyka duszę, pozwalając jednocześnie intensywniej poczuć swoje własne ciało. Nawiedza, hipnotyzuje, odrywa od ziemi.
Aleksandra Mielec
Jeśli miałabym napisać przepis na ten album, byłaby to z pewnością bardzo długa i dziwna lista. Niektóre składniki to:
Ceremonials is a powerful sound of magic. A spell of rites, the ones concerning both life and death. The ones that make the soul spin inside and make you run away and disappear completely. The ones that blow up your heart and make it warmer, stronger and vigorous, and help you step forward or simply reconcile idleness. They sometimes deceive the senses, some other time they let you perceive the world more intensely. They are full of magic and sighs, loneliness and demons. Demons that need to be overcome once they start to overload you. In Ceremonials, you may hear melancholy and sadness, emotions that stimulate reflection upon your own existence but also bear the need to make you vanquish them. Or maybe it is better to just fly away, forget, vanish and let them pass themselves. In turn, massive doses of energy hit your heart with all their strength, purifying and entrancing your soul, and suddenly you start to SEE the music or to become aware of the sea battle taking place right inside it. A positive message emanating from the songs reminds us that, despite all the regrets that have blended into our ego so much that we cannot free from them, we may still deal with them, each in their own way. It all depends on the interpretation of the epic lyrics interwoven with the angelic music of Florence + the Machine. You’ll find there a harp, church bells, piano parts, powerful drums, and a guitar, all of them bathed in a ritual choir singing. Florence’s soft voice, sometimes turning into an exploding cry, sticks to the soul, wreaking havoc. Ceremonials touches the soul while letting you sense for body more intensely. It haunts, it hypnotizes, it makes you lose touch with the reality.
Author: Aleksandra Mielec
Translation: Iwona Slezak
‚Myślę, że przyszłam do studio na lekkim kacu i to był jeden z tych dziwnych dni, kiedy nie jesteś pewien, skąd właściwie wzięła się piosenka. Paul [Epworth] miał te akordy na organy i brzmiały one zarówno bardzo optymistycznie, jak i niezwykle smutno. Myślałam wtedy o żalach, wiesz, kiedy czujesz się tak, jakbyś utknął gdzieś w samym sobie, ciągle powtarzasz te same wzory zachowań i chcesz w pewien sposób wreszcie się od tego odciąć i zupełnie zrestartować. Ta piosenka była jak: ‚Wytrząśnij to z siebie, wszystko będzie w porządku!’ Czasami muszę napisać utwór dla siebie, jako przypomnienie, by wreszcie odpuścić. Chciałam po prostu coś z siebie strząsnąć, strząsnąć te wszystkie żale, wszystkie te rzeczy, które na ciebie polują. To była jedna z tych piosenek, które pojawiły się w jakieś pól godziny, a kiedy masz kaca, to niemal jak lekarstwo. Aż masz ochotę podziękować. Był to zatem lek na kaca, który z czasem stał się czymś więcej. A refren, ‚What the hell’, jest naprawdę ważny, ponieważ kiedyś znów zatańczysz z diabłem i może będziesz mieć z tego frajdę. Słyszałam, że jest świetny w fokstrocie.’
Niesamowity teledysk to utworu, pełen mroku i masek, szaleństwa i blasku, został nakręcony w pałacu Eltham, w Londynie. Co mówi o nim Florence?
‚Pomyśl o psychodelicznym balu przebierańców z lat ’20, z demonicznym akcentem. Chcieliśmy zrobić coś w stylu jednego z tych olbrzymich przyjęć w pałacu Gatsby’ego, z dodatkiem rytuałów, nutą satanistycznych podtekstów i spektaklu. Nagrywanie teledysku było świetną zabawą, ponieważ plan był pełen mojej rodziny i przyjaciół; wszyscy się przebraliśmy i odstawiliśmy swobodny przedstawienie w tej przepięknej rezydencji w stylu art-deco. To jest w zasadzie dom przyjęć; jest tam jeden taki pokój, który służy wyłącznie do cięcia kwiatów. Czysta magia.’
To tak jakby kolaż różnych obrazów. Wokół niego zaczęłam gromadzić szkice różnych pomysłów, z których piosenka bierze swoje własne życie. Jednym z takich pomysłów była wizja Virginii Wolf, zmierzającej z kamieniami w kieszeniach płaszcza w stronę rzeki. To bardzo uderzający obrazek. Gdzieś na angielskiej wsi, kobieta z pełną świadomością, wychodząc z domu, zmierza w stronę wody, która ma ją pochłonąć. Idzie tam po to, by się jej poddać. Nie mogłam przestać o tym myśleć. Jechałam kiedyś w odwiedziny do mojego taty, w okolice, gdzie mieszkają członkowie śmietanki intelektualistów. Virginia Wolf należała do takiego właśnie towarzystwa. Przepiękne miejsce, nie za duże, piękne malowidła ścienne przy kominkach. Zjawiłam się tam odrobinę za wcześnie, ale pozwolono wejść nam do ogrodu, gdzie rosną najróżniejsze, piękne jabłonie. I tak oto na śniadanie zjadłam ten niesamowity owoc z drzewa Virginii Wolf, a potem weszłam do środka, do domu pełnego obrazów i luster. Niezwykle inspirujące miejsce, cudownie było je zobaczyć. A ta piosenka ma coś, co powinna przepełniać cię, zalewać sobą bez końca i nigdy nie przestawać.
„Tamtego wieczoru zagraliśmy piosenkę ‘What The Water Gave Me’. Tytuł zaczerpnęłam z obrazu Fridy Kahlo, tego gdzie widać jej stopy, a także wszystkie marzenia i koszmary zanurzone razem z nią w wannie. To sprawiło, że zaczęłam myśleć o wodzie i morzu. Kiedy dorastałam słyszałam wiele historii o dzieciach zmytych przez morze i rodzicach, którzy rzucali się im na ratunek. To dało mi do myślenia, że morze to taka istota, która potrzebuje ofiary, że jeśli nie chcesz, żeby zabrało ci dzieci, to ty musisz się poświęcić. Zaczęłam myśleć o sile wody jak u Virginii Woolf i o poczuciu owładnięcia.”
To refleksja o początku i o końcu, twoich intencjach i o tym, co z tego wychodzi. Może to, co dostałeś, jako produkt ostateczny wcale nie jest takie złe? Może to jest właśnie to, czego chciałeś? Tę piosenkę napisał ze mną Kid Harpoon, napisałam już kiedyś dawno temu, z myślę o nim, piosenkę Swimming Song, bo jego muzyka zawsze kojarzyła mi się z pływaniem. On zresztą ma niesamowitą piosenkę, River Side, uwielbiam ją. Opowiada o topieniu dziewczyny i ratowaniu jej. Moje Swimming Song było odpowiedzią na to. Dziewczyna wyciągana z głębi mówi: Zostaw mnie tam w głębinach, nie ratuj mnie, tam jest mi lepiej! I wraca do wody. Woda jest czymś, co mnie kusi. Napisaliśmy wspólnie tę piosenkę, bo cos dziwnie nas pociągają wodne tematy..Postanowiliśmy więc po prostu napisać piosenkę o wodzie.
Ten utwór miał być łagodnym i spokojnym typowo popowym hitem. W końcu nagrałam go w tylu wersjach, że sama nie wiedziałam na czym stoję. Próbowałam wracać do wcześniejszych opcji i puszczałam go wielu ludziom myśląc: nie wiem nic! Słuchałam go wiele razy i nie wiedziałam co mam zrobić. I śmieszną sprawą był fakt, że piosenka nosi tytuł ‚Never Let Me Go’ (‚Nigdy mnie nie zapomnij’) i rzeczywiście miałam wrażenie, że nie mogę zapomnieć o tym utworze. Po rozmowie z Paulem (Epworthem) zrozumiałam znaczenie tego tytułu. I to był właśnie ten utwór, o którym naprawdę nie mogłam zapomnieć…
Mam obsesję na punkcie wesołych piosenek z wesołą melodią. Kolejny raz wzięłam na warsztat to uczucie totalnego nadchodzącego smutku, tego kiedy uderza ci do głowy. Nie wiem, dlaczego to robię, może to mój sposób radzenia sobie z tym, że biorę cały ten smutek i ubieram go w formę, która pozwoli mi śpiewać z radością. Z tym walczę. Myślę, że coraz bardziej jestem świadoma tego, ze ludzie mnie słuchają. Czasem mam ochotę dać im coś, co sprawi, że poczują się lepiej i że nie będą się czuli samotni, że… zobaczą jasną stronę życia? Myślałam o tym sporo, tworząc tę płytę, ale jest ona przy tym bardzo, bardzo osobista.
Zachciało mi się napisać soulową, uduchowiona piosenkę. No więc tak. Pójdę w miasto, upiję się i co z tego? Pasuje mi to! Nie obchodzi mnie, że będę potem w jakiś sposób za to osądzana, ani jak to się dla mnie skończy. A ja zawsze się przecież czymś tam martwię. Kiedy piszesz piosenki, możesz oddać pewne emocje, a kiedy wykonujesz je na scenie, możesz to tak naprawdę poczuć. Więc mam to gdzieś, poddaję się, osądzajcie mnie, to już nie ma dla mnie żadnego znaczenia. W tym sensie śpiewanie na żywo daje mnóstwo satysfakcji. To dość zabawne, ale wydaje mi się, ze te wszystkie moje religijne odniesienia w tekstach, to dla tych momentów, kiedy jesteś totalnie skacowany i wydaje ci się, że jesteś bogobojną istotą. Nie wydaje mi się, żebym była specjalnie religijna osobą, ale muzyka to dla mnie forma egzorcyzmu i oczyszczenia. Religia natychmiast przywołuje różne wizje, takiego załamania wewnątrz, wojny dobrego ze złym. Nie sądzę żebym wierzyła tak jak każe religia, ale pociąga mnie intensywność tego rozłamu. Kiedy dorastałam odwiedzałam wiele kościołów, święci i grzesznicy, moc tego wszystkiego, krew, przemoc. To właśnie oblicze religii strasznie mnie zawsze pociągało.
Utwór był zainspirowany soulowymi numerami z lat 60 takimi jak „I Heard It Through The Grapevine.” „Słuchałam dużo Otisa Reddinga, Marivna Gaye’a, i Freddie King napisał też tę niesamowitą piosenkę „Going Down”. To ja mówiąca „Chcę napisać właśnie taki utwór”. I Lover To Lover jest utworem, który w moim wyobrażeniu mógłby zostać zaśpiewany przez soulowego artystę. (…) Mówi on o przymykaniu oka na osądy i nie przejmowaniu się tym, co myślą o tobie inni, co prawdę powiedziawszy nigdy mi się nie zdarza, ale poprzez piosenki mogę przekazać swoje emocje”
Ilekroć wykonuję No Light, No Light myślę sobie , że jeśli chcę cos powiedzieć jednej osobie, muszę to napisać i zaśpiewać tysiącom, by wtedy skierować tę sprawę do tej jedynej. Bardzo trudno wyraża mi się uczucia w zwyczajnej rozmowie. Przez śpiewanie i fakt, że wyrzucam to wszystko z siebie mam w pewnym sensie wrażenie, że jak już z kimś rozmawiam to jakby… nie mówię prawdy. To nie wydaje mi się wtedy do końca prawdziwe, choć przecież jak najbardziej jest. Ale ja po prostu rozliczam się z moimi emocjami w piosenkach. Kiedy mówię te słowa to już jest coś innego. Tak wiele emocji wkładam w ten jeden środek przekazu, w śpiewanie, że bardzo utrudnia mi to inne komunikacje, szczególnie te w związku. Czasem trudno mi zrozumieć, co tak naprawdę chce powiedzieć. A to są w pewnym sensie moje przeprosiny. Słowa, które mówię, nawet ich nie wypowiadając tak naprawdę, znajdują się w moich piosenkach. I tak właśnie radzę sobie z brakiem umiejętności komunikacji w związkach.
‘No Light No Light’ to pierwsza piosenka jaką stworzyliśmy jeśli chodzi o Ceremonials. Miałam już dość sprecyzowany pomysł na cały album, wiedziałam jaki efekt chcę uzyskać. Intro zostało napisane w naszym zespołowym busie, w Amsterdamie, podczas urodzin Roba! Wybraliśmy się do nocnego klubu ‘Midnight’ w Brukseli, aby świętować, a o 4 rano zdecydowałyśmy z Isą, że powinnyśmy napisać początek piosenki. Zaczęłyśmy nagrywać dudnienie autobusu i wszystkie inne dziwne dźwięki. Do Amsterdamu zajechaliśmy na 6 i stwierdziliśmy, że to idealny moment na uczczenie tego wydarzenia! Jedyny lokal jaki mógł nam zaserwować drinki to jakiś pub sportowy, wobec tego usiedliśmy i piliśmy jasnozielone Midori.
Ale to właśnie ta piosenka otworzyła nam drogę na resztę albumu. Tak więc, zdrowie za Midori!
A o czym jest NLNL? ‘To są w pewnym sensie moje przeprosiny. Słowa, które mówię, nawet ich nie wypowiadając tak naprawdę, znajdują się w moich piosenkach. I tak właśnie radzę sobie z brakiem umiejętności komunikacji w związkach.’
Można myśleć, że tych tytułowych siedem diabłów to tak naprawdę siedem grzechów głównych. Jest taka książka, którą uwielbiam, opowiada o tragicznym życiu młodego człowieka w latach 30-stych, wcielonego do armii. Jest napisana fantastycznym językiem, świetnie użytym. Bohater budzi się z myślą, że oto spędzi kolejny dzień z siedmioma diabłami, uwięzionymi w sobie. Utkwiło mi to zdanie głęboko w pamięci. Rzeczywiście, to mogło być po prostu siedem diabłów, ale jednak to jest tak jak było choćby z Dog Days Are Over. Czasem graffiti, czasem jakiś znak na ulicy, na tak wiele rzeczy można zwrócić uwagę. Książki to tylko jedna z wielu moich inspiracji. Czerpię z czego tylko się Da, nie tylko ze znakomitej literatury. Zwrot ‘all this and Haven too’, tytuł jednej z piosenek z nowej płyty, zobaczyłam w jakiejś gazecie! Więc to nie jest tylko tak, że przekopuję tylko stare, zakurzone biblioteki, choć bardzo bym chciała, gdybym tylko miała na to czas. To świetne miejsce, choć nie jest niezbędne do moich literackich inspiracji. Te rzeczy po prostu się pojawiają. I to mi się podoba.
Jakie jest Seven Devils? Mroczne, tajemnicze, magiczne, pełne wielu sprzecznych emocji. Utwór niezwykle rzadko grany na żywo, ale jeśli tylko pojawił się na set liście jego wykonanie zapierało dech w piersiach. Mimo tego, iż nie został wypuszczony jako singiel zdobył wielkie uznanie w mediach. Użyto go w trailerze niesamowicie popularnego serialu „Gra o Tron” oraz w finałowym odcinku pierwszej serii ‘Zemsty’. Pojawił się także w kinowej zapowiedzi filmu ‘Piękne Istoty.’
Chcieliśmy, żeby ta piosenka brzmiała potężnie, jak jakaś gigantyczna bitwa na morzu, syreny kontra piraci, ale zarazem by był to rodzaj plemiennej pieśni. Miała być podróżą, musiała więc cały czas gnać ostro do przodu. Myślę, że dzięki temu znakomicie wykonuje się ją na żywo. A heartlines? Mnie nigdy nie czytano z dłoni, bo za bardzo mnie to przeraża. Ale podoba mi się linia serca i myśl, że może połączyć cię z ta druga linią serca i zaprowadzi cię do domu. To jakby taka hipnotyczna linia, zbudowana z ciała.
Jedna z pierwszych nagranych na nowy album piosenek. Lubię myśleć o tym utworze w kategoriach kolorów, bo każdy z nich przywołuje jakieś skojarzenia. Z kolei to moje otwarcie się na kolory kazało mi myśleć po prostu o otwarciu się na cały świat. Myślałam tez dużo o symbolu homoseksualistów, o tęczy. Jak łączy w sobie miłość, wyzwolenie i tolerancję. I to właśnie ta pełna kolorów tęcza stała się dla mnie symbolem przyjęcia tego, co świat ma do zaoferowania, wolności i odrzucenia strachu. No i w pewnym sensie ideą miłości, tym momentem gdy ktoś zaczyna na ciebie działać i w tym momencie kolory staja się bardziej intensywne, a świat staje się jaśniejszym miejscem. To piosenka o tym, gdy ktoś wpada do twojego życia i sprawia, że wszystko staje się w nim bardziej kolorowe. A poza tym, ja już nie boję się świata, nauczyłam się przyjmować to, co ma mi do zaoferowania. Ten utwór jest zdecydowanie najjaśniejszą i najbardziej pozytywną piosenką na albumie.
Miłość to dla mnie jeden długi dźwięk, jeden długi krzyk hałas. Przełożenie tego na słowa wydaje mi się naprawdę trudne. To coś, co tkwi głęboko we mnie i przełożenie tego na poezję jest niezwykle ciężkie do wykonania. Męczy mnie mówienie, tłumaczenie rzeczy. Ta piosenka jest właśnie o tym, o trudzie wyrażenie tego, co czuję. Tytuł pochodzi z jakiejś książki, albo z jakiegoś filmu, ale ja zobaczyłam go w gazecie i wydał mi się taki piękny… Nie mógł wyjść mi z głowy i tak to już jest w moim notesie, wokół jednaj takiej rzeczy tworzy się coś zupełnie innego. Tak było też choćby z Dog Days Are Over.
Kiedy śpiewasz, dążysz do tego, aby nie było ani przeszłości, ani przyszłości, by zatracić się w teraźniejszej chciwi, tej piosence, tym dźwięku. Świat wokół przestaje istnieć, a ty w pewnym sensie opuszczasz swoje ciało. Czasem czuję się więźniem mojego umysłu, a moje oczy wydają się za małe, żeby wszystko ogarnąć. Czuję się niewolnikiem tych dwóch punktów widoku. Czasem chciałabym się wydostać z siebie samej. I tym czymś jest dla mnie występowanie na scenie. I odrzuceniem tych wszystkich rytuałów codzienności, tego, że musisz mieć przyszłość, że masz przeszłość. A mnie tu nagle na chwile nie ma, zanurzam się w niebyt. Potrzebny jest tylko taki moment, nie trzeba nic więcej. I ta piosenka jest dla mnie po to, by ten moment trwał trochę dużej.
Leave My Body jest utworem o życiu chwilą, braku przeszłości czy przyszłości. Dzięki temu utworowi żyję po prostu danym momentem. Nie ma nic poza tym i czujesz się jakbyś opuszczał swoje ciało. Czasami mam uczucie, że jestem uwięziona we własnym umyśle i moje oczy są za małe, chcę być w stanie ujrzeć wszystko wokół siebie, a jestem pomiędzy tymi dwoma punktami. Chcesz opuścić samego siebie i myślę, że wykonywanie tego utworu na żywo wprawia mnie w stan, w którym nie potrzebuje niczego, żadnych materialnych rzeczy, nie potrzebuję być czyjąś żoną, nie liczy się dla mnie przyszłość czy przeszłość. To jak być w stanie totalnego zapomnienia na kilka sekund. Chcesz tylko tego momentu. Nie potrzebujesz niczego więcej. Myślę, że ten utwór to utwór dla mnie. Próbowałam nauczyć się czerpać jeszcze więcej z danego momentu.
Dodatkowe utwory, które pojawiły się na zagranicznych wydaniach albumu:
Designed by Adrianna Polcyn | © Florence + The Machine Fan Club PL 2013 - 2017| Powered by Wordpress